Dziś post poświęcony podkładom w sztyfcie który już dawno chciałam napisać. Ostatnio pojawiła się jakaś dziwna moda, więc postanowiłam zobaczyć co i jak .
I chodź przyznaję, że taka wersja jest praktyczniejsza od razu mówię że nie lepsza.
Dziś w ringu stoją dwaj zwodnicy.
- Maybelline Fit me anti-shine stick.
- Golden Rose Stick Foundation
Oba używałam dość namiętnie i już powoli zbliżam się do ich końca, więc recenzja jest poparta na testach.
Mimo, że kolory wybrałam najjaśniejsze z możliwych i tak jest znaczna różnica.
Po lewej stronie GR po prawej Fit me
Ogólnie oba mają krycie jeden lepsze drugi gorsze. Konsystencje kremowe. Jednakże podkład z GR nakłada się łatwiej, jest bardziej masełkowaty ale niestety widać go na twarzy. Jeżeli nałożycie go za dużo powchodzi w zmarszczki. Po przypudrowaniu (nie zastyga ) niestety go widać. Utrzymuje się dobrze, ściera się w klasycznych miejscach, nie zaznacza skórek i nie zapycha. Pojemność jest większa od Fit Me.
Jeżeli chodzi o Maybelline podkład jest tępy, ale wydaje mi się że to przez tą środkową warstwę pudrującą. Powoli zastyga jednak przy mojej cerze mieszanej w stronę tłustej niestety przypudrować też trzeba. Mat NIE utrzymuje się długo, bardziej satyna. Anti Shine ? Zdecydowanie nie! Jest mniej kryjący i mało wydajny. Również nie zaznacza skórek i mam wrażenie że jest lżejszy od GR. Owocowo pachnie :)
Jeżeli chodzi o cenę to nie jest źle, jeżeli Fit Me kupimy online, wtedy różnica jest znikoma.
(12-15 zł)

Jeżeli chodzi o mnie to po tych testach stwierdzam, że nie jest to moja ulubiona forma podkładu. Nakładanie go bezpośrednio na twarz nie jest zbyt higieniczne, co mnie nieźle odpycha, jednak uważam, że na raz do torebki odpowiada idealnie :)
Produkty nie są złe ale nie dla mnie.
Dziś wiem, że nie kupie ich ponownie i więcej na taką formę się nie zdecyduje.
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz